niedziela, 30 czerwca 2013

Cel: szpagat!

Cześć dziewczyny!
Na wstępie chciałam Wam bardzo podziękować za komentarze pod poprzednim wpisem. Jesteście niesamowite i nie spodziewałam się, że usłyszę tyle przemiłych słów! Wasze słowa niesamowicie mnie zmotywowały do tego, by trwać w swoich postanowieniach i nie rezygnować ze swojego celu. I obiecuję, że gdy będę wrzucać kolejne zdjęcie porównawcze, będziecie mogły być ze mnie dumne :).
Dziękuję jeszcze raz, bo to wiele dla mnie znaczy.

Ostatnio wzięłam się porządnie za rozciąganie. Do tej pory wykonywałam parę ćwiczeń tego typu po treningach, ale nigdy nie poświęcałam temu tematowi zbyt wiele czasu. A to błąd! Odpowiedni streching likwiduje nieprzyjemne napięcie mięśni, zapobiega kontuzjom, poprawia koordynację ruchową. Zalet jest całe mnóstwo, trzeba więc korzystać. :)
Zrobienie szpagatu było zawsze moim celem typu "chciałabym". Zawsze chciałam, ale nigdy nie zrobiłam nic w tym kierunku. Pora to zmienić! W ciągu najbliższych kilku-kilkunastu tygodni (miesięcy?) będę regularnie się rozciągać (codziennie!), aby w końcu szpagat zrobić.

Nie ukrywam, że przede mną daleka droga, bo jestem praktycznie wcale nierozciągnięta, ale już po tych kilku dniach zauważyłam poprawę - nie jest ogromna, ale małe kroczki mi wystarczą. Zaczęłam od filmiku "wprowadzającego", ćwiczenia, które są tam pokazane robię przy każdej sesji strechingu:


Do tego, jak rozgrzewkę, rozciąganie dynamiczne:


Znalazłam też bardzo przyjemne gify, obrazujące pozycje do rozciągania na blogu bycidealna.pl:




Polecam również post Agaty Z z bloga fitness-all-day, która postawiła sobie za cel zrobienie szpagatu (klik) i po miesiącu go wykonała (klik). Żywię głęboką nadzieję, że też będę mogła za jakiś czas pochwalić się podobnym postem! Autorce bardzo gratuluję i podziwiam. :)

Jeśli znacie jeszcze jakieś dobre ćwiczenia rozciągające pod kątem szpagatu bądź możecie udzielić mi rad z własnego doświadczenia, będę bardzo wdzięczna.

A dzisiaj wieczorem - MARATON TRENINGOWY BLOGEREK!


środa, 26 czerwca 2013

Objadam się ciastkami...

... ale wcale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo są zdrowe i bezcukrowe. :) Kalorii nie mają mało, ale miałam ogromną ochotę na coś słodkiego i wolałam zrobić je sama, niż opychać się sklepowymi śmieciami. W dziennym zapotrzebowaniu się zmieściłam, także nie jest źle.

Ciasteczka z otrębami, płatkami owsianymi, bananem, jabłkiem, migdałami i suszoną żurawiną <3

Ostatnio dbanie o jadłospis idzie mi bardzo dobrze, jem zdrowo, różnorodnie, nie zapycham swojego organizmu, tylko go odżywiam. Staram się szukać nowych przepisów, żeby nie jeść ciągle tego samego. Nie pamiętam, co to cukier a fast-foodów nie jem już 23 dni.
Nieco gorzej idzie mi z ćwiczeniami. Nie robię ich regularnie a co parę dni i przeważnie trwają 30-40 minut. Ostatnio bardzo spodobała mi się Mel B. Do tego rozpoczęłam wyzwanie przysiadowe, jestem na dniu dziewiątym. Chciałabym jakoś lepiej rozplanować ćwiczenia, dołożyć kardio, żeby lepiej spalać tłuszcz, robić coś bardziej wymagającego, ale nie wiem, jak się za to zabrać. Jeśli macie jakiś pomysł, podzielcie się proszę w komentarzach.


A w niedzielę stanęłam na wadze i przeżyłam szok... Według niej, ważę 49,6kg. Dla mnie to ogromny sukces, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle ważyłam - w gimnazjum? Oznacza to, że od momentu założenia bloga (czyli koło 9 miesięcy) schudłam niemalże 10kg, co przy mojej wadze dało naprawdę sporą różnicę. Spadek wagi przełożył się też na centymetry... ale o tym rozpiszę się w następnej notce i jeśli znajdę w sobie dość odwagi, opublikuję zdjęcia porównawcze. :)

Nie oznacza to jednak, że jestem na finishu - wciąż bardzo dużo mi brakuje do wymarzonej sylwetki, ale doszłam do wniosku, że warto się cieszyć z tego, co już się osiągnęło. I dlatego jestem z siebie dumna (a będę jeszcze bardziej!).

Inspiracje w temacie sprawności i rozciągania: jeeeejku, cholernie chciałabym coś takiego osiągnąć.

sobota, 15 czerwca 2013

Zdrowa alternatywa dla fast foodów

Pamiętacie moje wyzwanie o miesiącu bez fast foodów? Po 22 dniach nie wytrzymałam, chwyciłam za telefon i zamówiłam ulubiony wtedy Boston Box - 3x frytki, 12x panierowany filet z kurczaka plus sos majonezowo-musztardowy. Po zjedzeniu swojej porcji (czyli dokładnie połowy z tego) czułam ogromne wyrzuty sumienia, że byłam już tak blisko osiągnięcia celu a mimo to się poddałam.

Przedwczoraj, przy okazji sprawdzania czegoś w kalendarzu zdałam sobie sprawę z tego, że od mojego ostatniego śmieciowego jedzenia minęło 10 dni (dzisiaj to już 12)- całkowicie mimochodem! Postanowiłam też ten dobry okres kontynuować, aby w końcu stawić czoło swojemu wyzwaniu.

Tym razem zabieram się do tego z głową oraz mądrzejsza o doświadczenie z poprzedniego razu. Na początek, co dla mnie zalicza się do fast foodów?
* Wszystko sprzedawane w barach szybkiej obsługi typu Mac, kfc, Subway czy budkach z jedzeniem (sałatki też!)
* Gotowe mrożone potrawy ze sklepu
* To, co smażone na głębokim tłuszczu
* Frytki, Pizza, Tortilla, Hamburger, Hot-dog, Knysze itd., również jeśli zrobię je sama w domu (z wyjątkiem, poniżej)

Co się do fast foodów nie zalicza?
* Pieczone ziemniaki - pod warunkiem samodzielnego wykonania w piekarniku BEZ tłuszczu (lub z ilością łyżeczki, aby nie przywierały; nawet, jeśli będą pokrojone jak frytki)
* Zdrowe alternatywy wyżej wymienionych potraw przygotowane samodzielnie :)

Pod wpływem myślenia o tym, jak takie śmieciowe jedzenie zastąpić zdrowszymi odpowiednikami, powstał  obiad:

Naleśniki z mąki pełnoziarnistej i otrębów (smażone bez tłuszczu) z grillowanym kurczakiem, pomidorem, sałatą i kukurydzą. Do tego sos czosnkowy (czyli nic innego jak jogurt naturalny z czosnkiem, doprawiony ziołami) - powstał pyszny, zdrowy i bardzo sycący obiad. Bez wyrzutów sumienia!

Od razu pomyślałam też o stworzeniu listy alternatyw, dla najczęściej wybieranych przeze mnie śmieciowych potraw, aby w razie gorszego momentu sobie poradzić.

Frytki - ziemniaki skrojone w słupki częściowo podgotowane, upieczone w piekarniku z dodatkiem ziół i przypraw, bez tłuszczu. Jeśli będą przywierać, można podlać je dosłownie kropelką oleju - wystarczy mała łyżeczka.

Pizza - frittata. Po przepis zapraszam do Niebiesko-szarej, dzięki której przekonałam się do tej potrawy :). Ostatnio wykonałam ją w wersji z marchewką, pietruszką i cebulą, ale równie dobrze można ją zrobić z ulubionymi dodatkami do pizzy.

źródło: http://cynamonowasas.blogspot.com
Gyros, nuggetsy, stripsy - aby alternatywa była naprawdę zdrowa, musimy zrezygnować z panierki. Wystarczy pierś z kurczaka doprawić mieszanką ziół (może być gotowa, ale warto zwrócić uwagę na skład) i usmażyć bez tłuszczu lub ugotować na parze.


Ham-, Cheese- i inne burgery - dużo da zamiana pszennej bułki na pełnoziarnistą, zastąpienie sosu tym własnoręcznie wykonym na bazie jogurtu oraz samodzielne przygotowanie mięsa (duży plus, jeśli zostanie samodzielnie zmielone). Do tego dużo warzyw i mamy zdrową kanapkę, którą podgrzać można w piekarniku.


Od razu lepiej, prawda? Coraz bardziej przekonuję się do stwierdzenia, że zdrowe jedzenie może być pyszne! :)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Co mi daje zdrowe żywienie? + aktualizacja wymiarów

Cześć!
Ponieważ znów z zapałem podeszłam do zdrowego odżywiania i w niepamięć poszły moje ostatnie porażki, zaczęłam się zastanawiać nad tym, dlaczego tak łatwo było mi wrócić. Po raz pierwszy, kiedy próbuję zmienić swoją sylwetkę, nie poddaję się tak łatwo i trwam w postanowieniach aż tak długo. Doszłam do wniosku, że korzyści jest po prostu cała masa - może to sprawia, że nie chcę już schodzić z tej drogi :) Wcześniej wiele razy próbowałam się odchudzać i każde moje podejście kończyło się porażką. A slogany typu "jedz dużo i chudnij", "chudnij bez bycia głodną" wydawały mi się śmieszne i nierealne. Dzisiaj już wiem, że można osiągnąć wymarzoną sylwetkę (chociaż do takiej mi jeszcze brakuje) jedząc dużo, zdrowo i absolutnie nie głodząc się!


Dzięki wprowadzeniu zdrowego jadłospisu zyskałam bardzo wiele:
* Schudłam! :) Poszło w dół parę kilogramów, ale co ważniejsze - i centymetrów!
* Mam więcej energii - więcej chęci do działania, mój organizm jest w stanie zdecydowanie więcej wytrzymać i wolniej się męczy.
* Nie muszę gotować dla dziecka. Kiedy moim podstawowym obiadem były smażone ziemniaki z kotletem w panierce z bułki tartej smażony na oleju, musiałam gotować specjalnie dla Melci. Co ciekawe, od początku bardzo dbam o jej dietę i w życiu nie dałabym jej takich produktów, jakie czasem sama jadłam, ze względu na jej zdrowie. Teraz Melcia może jeść ze mną i czyni to z wielką ochotą, powtarzając "niam, niam" za każdym razem, kiedy widzi coś do jedzenia :D.
* Poradziłam sobie z problemami żołądkowymi - od zawsze miałam problem z żołądkiem. Cierpię na refluks żołądkowo-przełykowy i nadkwasotę, która objawia się okropnymi zgagami. Na szczęście, już od dawna nie muszę się tym przejmować - aż zaczynam się zastanawiać, czy moje poprzednie problemy nie były po prostu spowodowane nieodpowiednią dietą...
* Jestem silniejsza - wzmacniam swoją silną wolę, wytrwale realizując swoje postanowienia i nie pozwalając sobie na rezygnację.

Cieszę się, że wreszcie zmądrzałam :). I jestem już pewna, że nigdy nie przejdę na żadne niskokaloryczne diety czy inne wymysły - nie zamierzam traktować swojego organizmu jak śmietnika. Teraz czuję się i wyglądam lepiej, niż kiedykolwiek. Bez głodzenia się!

Nigdy na blogu nie prowadziłam regularnych zapisów moich wymiarów, może z tego względu, że byłam sobą zawstydzona... 23 stycznia dodałam w poście okrojoną informację na temat tego, jak prezentuje się moja sylwetka:
5 miesięcy temu:
Talia - 73 cm
Brzuch - 88 cm
Biust - 93 cm
Udo - 55 cm


W międzyczasie zdarzało mi się mierzyć a od jakiegoś czasu robię to regularnie. Postanowiłam też wpisywać to na bloga, aby motywować tym siebie do osiągnięcia coraz lepszych wyników.
Obecnie:
Talia: 69,5cm (-3,5cm!)
Brzuch: 81 cm (-7cm!)
Biust: 85 cm
Udo: 53 cm (-2cm!)
Biodra: 85 cm
Ramię: 24 cm
Łydka: 32 cm

Wiem, że perspektywa czasu jest dość duża - w pięć miesięcy można osiągnąć znacznie więcej, ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona :). Mój cel 65cm w talii staje się coraz bardziej realny.
A waga wskazała w niedzielę 51 kg... tyle nie ważyłam nawet przed ciążą. Zaczynam wierzyć w to, że mogę spełnić swoje marzenia!


czwartek, 6 czerwca 2013

Powrót na dobrą drogę

Cześć wszystkim :).
Długo mnie tu nie było, ale przeprowadzka pochłonęła większość mojego czasu. Od poniedziałku mieszkam już we Wrocławiu. W mieszkaniu jeszcze mnóstwo roboty i tylko trzy pomieszczenia nadają się do użytkowania, ale ze wszystkim z pewnością, w perspektywie czasu, sobie poradzimy.

Niestety, ten czas zawirowania sprawił, że trochę zawaliłam. No dobrze - zawaliłam bardzo konkretnie, bo do łask wróciły fast-foody, słodkie napoje i przestałam ćwiczyć. Usprawiedliwienie miałam aż za dobre: przecież kuchnia jeszcze nieczynna, jak mam gotować, lepiej zamówić jakiś gyros (albo frytki), zjeść górę kanapek z białego chleba z konserwą i chipsy. Jestem na siebie zła, bo przeprowadzka jest żadnym usprawiedliwieniem, mogłam dokonywać zdrowszych wyborów, ale po prostu odpuściłam. Z ćwiczeniami sytuacja wygląda trochę inaczej, bo po prostu każdą chwilę wolną poświęcałam na robienie czegoś w domu, tak aby jak najszybciej można było się wprowadzić - a wieczorem po prostu nie miałam już na nic siły.
Co by nie było - powróciłam jednak na dobrą drogę i od dziś jem znów zdrowo (a przynajmniej bardzo się staram, bo wciąż nie mam zawartości mojej zamrażarki), mam też w planach wieczorne ćwiczenia - albo też gruntowanie sufitu w salonie :).

Ostatnio spotkała mnie bardzo miła sytuacja - wyciągnęłam z kartonu jakieś dżinsy z zamiarem wyjścia na spacer po Wrocławiu... i okazało się, że spadają mi z tyłka. Tak samo druga i trzecia para, którą wzięłam. Na chwilę obecną, jedyne spodnie, jakie dobrze na mnie leżą, to dresy i rybaczki. To cholernie motywujące, bo gdyby nie ten fakt i ubytek w centymetrach, nie uwierzyłabym pewnie, że schudłam chociaż trochę.
Jeśli jednak nie zacznę się znów przykładać do zdrowego trybu życia, to w tempie ekspresowym odzyskam niedawną figurę i spodnie będą na mnie leżeć idealnie... a do tego nie mam zamiaru doprowadzić. :)

Jutro wybieram się z koleżanką na zakupy... i mam ogromną nadzieję, że za jakiś czas to, co kupię jutro, też będzie na mnie wisieć :)).


I na koniec - motywacja: