piątek, 30 listopada 2012

Plan pielęgnacji na grudzień: włosy

Listopad się kończy i zaczyna mój ukochany ze wszystkich miesięcy - grudzień :). Zebrałam dzisiaj do kupy moje wszystkie plany na najbliższy miesiąc, dotyczące pielęgnacji szeroko pojętej, czyli: włosy, cera, ciało. Zaczynając od mojego ulubionego tematu, czyli włosków - co zamierzam dla nich robić w grudniu:



Mycie: 
Zużyłam właśnie pierwszą butelkę szamponu Babydream dla dzieci, ale chyba z niego zrezygnuję. Trochę swędzi mnie głowa i myślę, że to on jest winowajcą - bo odżywki/maski/stylizatory zmieniam co mycie. Odstawiam i zobaczę, czy będzie różnica. Na grudzień zakupiłam Facelle - żel do higieny intymnej, wychwalany na wizażu i blogach włosomaniaczek. Mam nadzieję, że się sprawdzi. Szczerze mówiąc, nie przejmuję się zupełnie nazwą produktu - wolę popatrzeć na skład - więc nie mam jakiejś "wewnętrznej blokady" przed nim.
Raz w miesiącu dokładniejsze oczyszczanie szamponem z SLS - Naturia z bursztynem.
Raz na dwa tygodnie cukrowy peeling skóry głowy (łyżka cukru + dwie łyżki szamponu, delikatnie wmasować w skórę głowy, bardzo dokładnie spłukać: oczyszcza niesamowicie, uczucie świeżości jest nie do opisania!)

Odżywki d/s:
Kontynuować będę Garniera Avokado i Karite, który jest chyba moim numerem jeden spośród odżywek. Zapach cudowny, działanie nieziemskie. Na zmianę mam Alterrę Granat i Aloes, która jednak specjalnie nie skradła mojego serca... przyjemna, ale bez szału. Po każdym myciu, chyba że przyjdzie kolej na maskę.

Maski:
Raz na tydzień - Biovax do włosów zniszczonych, który uwielbiam całkowicie, na 30 minut pod czepek. Na zmianę z maską Alterry Granat i Aloes, zobaczymy czy poradzi sobie z włosami lepiej niż odżywka z tej serii.

Odżywki b/s:
Bez zmian: Joanna Naturia żółta i zielona na zmianę. Po każdym myciu, na jeszcze mokre włosy, tylko na długość. Połączone z ugniataniem.

Stylizatory:
Żel i pianka Isana TYLKO kiedy będzie to konieczne i TYLKO na włosy zabezpieczone żelem lnianym, który muszę ugotować. Grudzień ma być miesiącem regeneracji, chcę włosy odpowiednio nawilżyć i pomóc podnieść ich kondycję. Stylizacja więc jedynie na "wyjście". :)

Wcierki:
Przez pierwszy tydzień Jantar, kontynuując akcję zapuszczania. Następnie robię przerwę i przerzucam się na wodę brzozową, która stoi w szafce i czeka na swoją kolej, jeszcze nie sprawdzona.

Oleje:
Oliwka z Babydream na całą noc, co drugie mycie. Uwielbiam ten kosmetyk, jest niesamowity i wszechstronny. Chyba poświęcę mu nawet cały post :).

Inne:
Dam drugą szansę nafcie kosmetycznej, może w jakimś ciekawym połączeniu... Zamierzam też wypróbować olejek rycynowy, który podobno działa fenomenalnie. Mam też ochotę sprawdzić kozieradkę, według Anwen jest świetnym sposobem na wypadające włosy, co jest moim głównym problemem.


I tyle! Jak tak teraz patrzę... to wydaje się być tego dużo, ale przysięgam - wcale nie spędzam w łazience pół dnia zajmując się włosami :).

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozstępy cz.2 - porównanie kremów

Specjalnie dla mojej druhny, która poprosiła mnie o to porównanie :). Zebrałam się w końcu i porównałam kremy na rozstępy, jakie używałam do tej pory. Oczywiście całkowicie subiektywnie.

Pierwsza część wątku - TUTAJ.

AA ja & mama Krem przeciw rozstępom


Cena: ok. 35 zł, zależy gdzie traficie
Krem: lekki, przyjemny zapach, łatwo się wciera
Moja opinia: Pierwszy, jakiego używałam. Dostałam go w "prezencie" od mamy i smarowałam nim brzuch, uda i piersi od czwartego miesiąca ciąży. A rozstępy... i tak się pojawiły. Cóż, może gdybym go nie używała, byłoby ich więcej? Tego niestety nie jestem w stanie powiedzieć. Nie sądzę, żeby był wart swojej ceny. U mnie się nie sprawdził.




Eveline Slim Extreme 3D Serum intensywnie wyszczuplające

Cena: 15 zł
Krem: mnie zapach odrobinę drażnił, taki intensywnie ziołowy, zostawia efekt chłodzący
Moja opinia: Generalnie przeznaczony na cellulit, chociaż na opakowaniu widać również "zwalcza rozstępy". Zwalcza to naprawdę mocne słowo... :) Po zużyciu jednego opakowania zauważyłam różnicę, jeśli chodzi o rozstępy, chociaż nie była ogromna. Ale cellulit na pewno likwiduje (chociaż może to być też kwestia zmiany diety i ćwiczeń, jakie robiłam) i skóra jest po nim napięta.


Ziajka Krem przeciw rozstępom
Cena: ok. 10zł
Krem: lekki, łatwy do wtarcia, zapach bardzo delikatny,
Moja opinia: Na pewno nie na rozstępy. Nie zauważyłam żadnej redukcji, pozostały takie, jakie były wcześniej. Plus za to, że ładnie nawilża skórę i nie dość, że jest napięta, to bardzo ładnie pachnie - zapach długo utrzymuje się na skórze. Szkoda, że nie zadziałał w moim przypadku, bo używanie go było wielką przyjemnością :)






Perfecta Extra Slim Serum Przeciw Rozstępom

Cena: ok. 13 zł
Krem: ostry zapach, podobny do Eveline, pozostawia bardzo mocny efekt chłodzący
Moja opinia: Ze wszystkich tych, które wymieniłam, po zużyciu tego opakowania zauważyłam największe zmiany. Rozstępy zdecydowanie wyblakły, porównując je ze stanem z początku połogu. Używałam go jednak jako ostatniego, istnieje więc możliwość, że w redukcji tych podstępnych paseczków pomógł również czas. Używanie go nie było jednak specjalnie przyjemne, głównie przez ten zapach i naprawdę intensywny efekt chłodzący. Można mu to jednak wybaczyć za działanie :)


Podsumowując, jak już pisałam - nie wierzę w super środek, jeśli chodzi o rozstępy. Podstawą jest nawilżanie i regularność, jeśli ktoś zamierza smarować się raz na jakiś czas, niech nawet nie kupuje drogiego kremu, bo efektów nie będzie żadnych :). A jeśli znacie inny krem na rozstępy, który zadziałał u Was cuda - dajcie znać, chętnie przetestuję.

środa, 21 listopada 2012

Trzy tygodnie z CG - włosy przed i po

Tak jak obiecałam jakiś czas temu: znowu o włosach :).
Minęło mi trochę czasu, odkąd pielęgnuję kudełki zgodnie z zasadami CG i chciałam Wam pokazać pierwsze efekty. Bo moim zdaniem - warto. I wbrew pozorom, wcale nie spędzam na dbaniu o włosy całych godzin... mycie trwa tylko troszkę dłużej a nakładanie odżywek/masek nie jest takie uciążliwe!


Przed:
Włosy falują, ale bardzo delikatnie. Widać, że mają potencjał do lepszego kręcenia, niestety nie umiałam go to tej pory wykorzystywać. :) Zaraz po zrobieniu tego zdjęcia zaczęłam ten cały czar odpowiednich kosmetyków.


Po dwóch tygodniach:
Widać już różnicę - przede wszystkim, więcej drobnych "loczków". Poza tym zaczynają być przyjemniejsze w dotyku, falują od samej góry a nie tylko przy końcach. Po bokach robią się delikatne ruloniki.


I po trzech:
Jak widać, moje włoski mają różne dni i kaprysy. Tutaj pojedyncze pasma nie kręcą się prawie w ogóle a inne są jak sprężynki. Wszystko zależy od tego, jaki mają humor. :) Efekty jednak są i to mnie motywuje do dalszego dbania i pielęgnowania włosów.

A jak Wy myślicie - opłaca się poświęcać włosom więcej niż 15 minut dziennie?

sobota, 17 listopada 2012

Mój pierwszy raz... ze spinningiem


Dzisiaj rano nastąpiła mała zmiana planów... nastawiłam się na Zumbę, przygotowałam do zajęć a po rozmowie telefonicznej okazało się, że dzisiaj Zumba się nie odbędzie z powodu małej ilości chętnych. Miałam już rezygnować i zostać w domu, ale perspektywa godzinki relaksu była bardzo kusząca. Zdecydowałam więc wybrać się na spinning, który odbywał się o tej samej godzinie.


O co chodzi? Spinning to nic innego, jak kolarstwo halowe, czyli jazda na rowerze stacjonarnym. Zajęcia odbywają się w grupie, przy włączonej energetycznej muzyce (w centrum relax również przy zgaszonym świetle, co tworzy niezły klimat). Trening jest złożony i na pewno nie nudzi, instruktor poleca zwiększać lub zmniejszać opór w zależności od pokonywanej "trasy", jeździ się w różnym tempie i różnych pozycjach.

Przed zajęciami trener zebrał ode mnie wszystkie dane - wagę, wzrost, datę urodzenia i częstotliwość aktywności fizycznej w tygodniu. Przez cały trening dzięki podłączonemu pulsometrowi na ekranie mogliśmy kontrolować swój puls, oprócz samej jego wartości wyświetlał się również procent maksymalnej wartości tętna. Po skończonym treningu przyszła chwila na rozciąganie i podsumowanie całego treningu. Będąc już w domu otrzymałam nawet je na swój e-mail - udało mi się spalić 488 kcal. Na pierwszy raz to pewnie niezły wynik, koleżanki które chodzą tam już jakiś czas miały jednak dwa razy wyższy!

Jakie wrażenia? Zmęczona byłam szalenie, godzina jazdy w takim tempie jednak dała mi się we znaki :). Czekam na zakwasy jutro, ciekawe czy się pojawią. Polecam jednak każdemu spróbować, na pewno systematyczne ćwiczenia poprawiają kondycję, bo są naprawdę wymagające.
Zakupiłam karnet na fitness i będę regularnie chodzić co tydzień! Raczej wybiorę Zumbę, ale jeśli zajęcia będą odwołane... na pewno pójdę na spinning.

wtorek, 13 listopada 2012

Wyzwanie spacerowe


Postanowiłam postawić sobie nowe wyzwanie, rzecz jasna nie zapominając o tych, które już mam - konsekwentnie piję drożdże, gotuję nowe rzeczy (chociaż ostatnio też sprawdzone potrawy jak pierogi, gołąbki czy kotlety jajeczne). Mimo wszystko, wpadłam na zupełnie nowy pomysł:

Od dzisiaj do końca roku, będę próbować zrobić 100 km spacerując z Amelią w wózku.

Będzie to dla mnie naprawdę spory wyczyn, bo jestem typową chustową mamą i mała nie jest przyzwyczajona do dłuższych spacerów. Mam nadzieję, że dzięki temu nauczy się spać grzecznie w wózku jak wszystkie inne dzieci :). Dzięki temu zamierzam poznać też Oławę, bo mieszkam tu już sporo czasu i wciąż nie poznałam do końca tego miasta.
Poza tym zmotywuje mnie to też do dodatkowego ruchu. Ściągnęłam na telefon aplikację endomondo, kontroluję więc pokonany przeze mnie dystans.


Dzisiaj zrobiliśmy 3,46 km (właściwie trochę więcej, bo aplikacja mi trochę nawaliła) uzyskując średnią prędkość 4,5 km/h. Szalone tempo! :) Na dobry początek wystarczy.

Wczoraj robiłam moje pierwsze podejście do Skalpela Ewy Chodakowskiej. Wytrzymałam 15 minut a czuję się jak po godzinnym treningu! Jutro podejście numer dwa. Mam nadzieję, że tym razem pójdzie mi trochę lepiej, bo efekty tych ćwiczeń powalają mnie na kolana. Mam też w planach kolejny spacer, tym razem w drugą stronę Oławy i kontrolną wizytę u lekarza, gdzie dowiem się w końcu czy mogę bez żadnych obaw ćwiczyć już wszystko.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Kurczak w sosie curry | Zupa z groszku

Dzisiaj dwa przepisy, bo są dosyć krótkie i nie chciałabym się rozdrabniać. Tym bardziej, że ostatnio gotuję sporo nowych rzeczy i nie nadążam z wrzucaniem. Weekend z kolei minął mi pod znakiem pierogów, których nalepiłam ogromne ilości, ale ponieważ nie jest to dla mnie nic nowego, nie będę tutaj publikować. :)


Przepis pierwszy ekspresowy i najprostszy, jaki można sobie wyobrazić, ale wart wykonania. Tym bardziej, że do tej pory taki sos kupowałam gotowy w słoiczku a teraz mogę go zrobić w domu o wiele mniejszym kosztem a smakuje równie dobrze.

Składniki:
Filet z piersi kurczaka
1 łyżka keczupu
6 łyżek jogurtu naturalnego
curry
zioła prowansalskie



Przygotowanie: Pierś poddusić w garnku na małej ilości tłuszczu, posypując ją ziołami. Następnie zalać jogurtem, dołożyć keczup i pół opakowania przyprawy curry. Dokładnie wymieszać, gotować przez 2 minuty. Podawać z ryżem (idealnie pasują do tego również brokuły).

Wrażenia: sos jest niesamowity, idealny dla osób, które lubią orientalną kuchnię. Z resztą, samo curry... mmmm :)


___________________________________


Zupa "krem" z groszku - myślałam o tym już dawno, bo bardzo chciałam w końcu zrobić jakiś krem. Dla mnie zupa jarzynowa to ugotowane warzywa i troszkę wody, więc chciałam złamać w końcu tradycję. Wyszło... hmmm.

Składniki:
1 kostka rosołowa
1 puszka groszku
Śmietana i mąka do zabielenia
chleb

(ta biała plama na zdjęciu to śmietana, z której próbowałam zrobić te fantastyczne wzorki, jakie są we wszystkich zupach tego typu. Taaak, ale mi się udało...)
Przygotowanie: Do garnka nalać odpowiednią ilość wody, wrzucić kostkę rosołową. Po zagotowaniu wrzucić groszek, wymieszać. Gotować, aż groszek stanie się miękki. Następnie zabielić jak zwykle, zmiksować blenderem. Podawać z grzankami z chleba (idealne są z tostera, mogą być też smażone na zwykłej patelni).

Wrażenia: "a zupa była... za słona!" Każdy, kto chociaż raz jadł moje ziemniaki wie, że to fenomen, bo mam tendencję do niedosalania potraw. Zawsze wydaje mi się, że już je przesoliłam, tymczasem są niedosolone :). No cóż, nie tym razem! Niepotrzebnie sypałam dodatkową wegetę. Poza tym, nie mam blendera a rozdrabnianie groszku łyżką i trzepaczką nie dało pożądanego efektu. Zjeść się dało, ale w proporcjach trochę zupy:mnóstwo grzanek. Nigdy więcej :)


niedziela, 11 listopada 2012

Mój pierwszy raz... z Zumbą :)

Jak co tydzień, stanęłam na wadze. W piątek wieczorem pokazała ona tyle samo, co tydzień wcześniej - 54,8 kg, także mam mały przestój. Ale spokojnie, ruszę go, tym bardziej, że zamierzam zwiększyć aktywność fizyczną. Miałam też wrzucać przepis, bo ostatnio gotowałam mnóstwo nowych rzeczy, ale w międzyczasie udało mi się w końcu pójść na Zumbę i muszę coś o niej napisać :).


Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, o co chodzi: Zumba to taniec stanowiący połączenie elementów fitness, treningu siłowego i różnych rodzajów tańców latynoamerykańskich. Już wiele razy słyszałam o tym, jaka Zumba jest rewelacyjna i długo się przymierzałam do mojego pierwszego wyjścia do fitness klubu. Zabrałam ze sobą Anię S., która dzielnie mi towarzyszyła. Oczywiście, na początku się bałam, że nie dam rady i totalnie się ośmieszę, ale mięło jak tylko weszłyśmy na salę. I powiem tyle: ZUMBA JEST NIESAMOWITA!
Takiej radości z ruchu już dawno nie miałam :). Jest coś w tym, że po tych zajęciach wychodzi się z bananem na twarzy. Układy są świetne, a energetyczna muzyka pobudza do działania.
Mały przykład:

Polecam te zajęcia wszystkim mamom, bo taka godzinka oderwania się od obowiązków jest bardzo miła :). I każdemu, kto lubi się poruszać przy pozytywnej muzyce. Nie martwcie się, że nie dacie rady, ja nie zawsze nadążałam za każdym ruchem i trochę mi zajęło załapanie rytmu, ale spokojnie da się wszystko ogarnąć. W Oławie na Zumbę można iść do Centrum Relax, znajduje się przy ul.Lipowej. Jest tam również siłownia, na którą chciałabym się wybrać kiedyś w przyszłości - może się zmotywuję :). Dzięki mojemu kochanemu Karolkowi, zajęcia te staną się moim stałym punktem tygodnia - obiecał zająć się Amelią, kiedy będę chodzić na Zumbę.

To jak, widzimy się w sobotę o 11? :)

piątek, 9 listopada 2012

Rozstępy - wcale nie koniec świata :)

Zmieniłam szablon bloga, bo poprzedni działał mi na nerwy. Trochę czasu i nerwów mnie to kosztowało, mam nadzieję, że się Wam spodoba. Dodałam też nowe zakładki, które będę sukcesywnie uzupełniać. Od razu dziękuję też za pierwszy tysiąc wyświetleń, motywuje mnie to niesamowicie! :)

Dzisiaj o rozstępach - zmorze prawie wszystkich ciężarnych kobiet. Dużo się mówi o tym, żeby odpowiednio nawilżać ciało poczas ciąży, ale czasem odpuszczamy albo po prostu nawet to zawodzi. I pojawiają się, fioletowo-czerwone paski na całym ciele. Co wtedy? Rozpacz, żal i wpisywanie w google "jak usunąć rozstępy" z nastawieniem, że kupimy wszystko, byle się ich pozbyć.

Co zrobić, żeby poradzić sobie z rozstępami? Metoda 4Z:

1. ZROZUM to, że rozstępy, które się pojawiły, nie znikną. Nie ma takiej możliwości, niezależnie od tego co obiecuje producent na opakowaniu kolejnego kremu. Szkoda wydawać pieniądze na "maści, które mają czynić cuda". Jedyne, co można zrobić, to sprawić aby stały się mniej widoczne. I do tego należy dążyć. Musisz wiedzieć, że efekt nie pojawi się natychmiastowo, wymaga on sporo czasu, radzę więc uzbroić się w cierpliwość

2. ZAAKCEPTUJ
fakt, że rozstępy to nic strasznego. Naprawdę! Ma je spora większość kobiet (co ciekawe, również mężczyzn) - i to nie tylko tych, które są matkami. Mogą pojawić się przy szybkim przyroście wagi, ale również przy gwałtownej utracie. Przy odpowiedniej pielęgnacji wyblakną do tego stopnia, że będą praktycznie niewidoczne. I spokojnie, większość facetów nawet nie wie, jak to wygląda :).



3. ZWALCZAJ dzięki regularności. Wybierz niedrogi krem typowo na rozstępy bądź zwykłą oliwkę/balsam nawilżający i smaruj się nim dwa razy dziennie, codziennie! Mówię z doświadczenia, bo mimo że wypróbowałam sporo kremów na rozstępy (poza tymi na zdjęciu, jeszcze jeden z aa mama i ja, ale się skończył), nie widzę między nimi większej różnicy. Dla mnie mocniejsze działanie miał ten z Perfecty, ale może to być spowodowane faktem, że jego używałam jako ostatniego - czas jest największym sprzymierzeńcem :).

3. na przyszłość ZAPOBIEGAJ, dbając o odpowiednie nawilżenie skóry. W czasie ciąży, po porodzie, przy odchudzaniu. Warto zadbać o skórę zawczasu, nawet jeśli problem rozstępów Cię nigdy nie dotyczył.

I na koniec,co do punktu drugiego:
Miłego piątku :)

środa, 7 listopada 2012

Intensywne zapuszczanie włosów

Wpadłam po uszy... :)
Poważnie, ostrzegam. Nawet, jeśli szukacie tylko porady odnośnie wypadania włosów i właściwej fryzury przy ich kondycji i w tym celu wpadniecie na zakręcone forum na wizażu... możecie się uzależnić!
Przez całe swoje życie w sumie nie miałam chyba tyle produktów do włosów, co w tym momencie. Ale ma to swoje plusy - już teraz, mimo że zmieniłam pielęgnację dopiero tydzień temu, moje włosy wyglądają inaczej. Kondycyjnie nadal słabo, ale falują na całej długości. Bardzo to lubię :).

Postanowiłam też zacząć akcję intensywnego zapuszczania włosów, bo moja obecna długość nie do końca mnie satysfakcjonuje. Tym bardziej, że będę musiała zniszczone końcówki podciąć. Dużo już czytałam na ten temat, wybrałam sobie parę sposobów na przyspieszenie porostu:
1. Wcierka Jantar. Opinie ma szalenie pozytywne, podobno przeciwdziała również wypadaniu włosów, co dla mnie będzie tylko pożądane :). Zakupiona, regularnie używam od piątku.

2. Masaż głowy.
3. Picie drożdży. Do tego zachęciła mnie Anwen, jej minione akcje drożdżowe pokazały, jak świetnie wpływa to na rośnięcie kudełków... dzisiaj zrobiłam pierwszy napój (1/4 kostki + szklanka wrzątku, dosypałam łyżeczkę kakao) i był tragicznie ohydny. Blee. Może uda mi się wzbogacić go w taki sposób, żeby smak był chociaż do zniesienia.
4. Woda brzozowa. Tu mam pewien problem, bo nie chciałabym przesadzić z pielęgnacją i zastanawiam się, czy jest sens stosowania dwóch wcierek w tym samym czasie - np. Jantar wieczorem i wodę brzozową rano. Potrzebuję w tej kwestii porady!

Dzisiaj zrobiłam sobie dodatkowo peeling cukrowy na skórę głowy i czuję fenomenalne oczyszczenie. Później maska z biovax na 30 min pod czepek i jako b/s żółta Joanna. Stylizację odpuściłam, wgniotłam tylko trochę pomarańczowej pianki ISANA i pozwalam im schnąć naturalnie. I mam na głowie przyjemny nieład. :)
Ugotowałam też żel lniany, spróbuję z jego pomocą wyczarować coś jutro. Na koniec efekt, który osiągnęłam we wtorek:
Wciąż dużo puchu i zniszczone końcówki, ale chętnie się kręcą i to mnie cieszy :). Blask niestety nienaturalny - zasługa flesza.


wtorek, 6 listopada 2012

Mielone inaczej

Jak mogliście zauważyć, wkręciłam się w temat gotowanie nowych potraw - niestety, wcale nie ograniczając smażenia. Jednak ciężko mi to przychodzi. Ostatnio jednak udało mi się patelnię odrzucić w kąt i zastąpić ją piekarnikiem.



Składniki:
50 dag mięsa mielonego
1 jajko
1 średnia cebula
1 bułka
1/4 szklanki mąki
łyżeczka musztardy
opcjonalnie: papryczka pepperoni 
Przyprawy: sól, pieprz, papryka
+ kilkanaście długich drewnianych patyczków

Przygotowanie: Mięso wymieszać z pokrojoną w kostkę cebulką, dodać surowe jajko i musztardę. Bułkę namoczyć w wodzie, przełożyć do mięsa. Dołożyć posiekaną drobno papryczkę (nie miałam w domu - zamiast niej dodałam po prostu ostry sos). Składniki dokładnie wymieszać, dodać tyle mąki, żeby masa się dobrze kleiła. Mięso formować w podłużne porcje i nakładać na patyki. Piec w piekarniku na ruszcie do zarumienienia.



Wrażenia: to chyba mój numer jeden z ostatnich przepisów :). Karol też był zadowolony. Pod kotleciki trzeba podłożyć naczynie bądź blachę - pod wpływem temperatury wytapia się z nich sporo tłuszczu.To i brak bułki tartej czyni je znacznie zdrowszymi, niż tradycyjne kotlety mielone.


Ostatnio odpuściłam sobie ćwiczenia... mam jednak nadzieję, że znajdę wieczorem chwilę, żeby to nadrobić, bo nie zamierzam tak szybko rezygnować. Dzisiaj czeka mnie też druga próba chóru, moje półtora godziny oderwania od rzeczywistości: zamiast maleńkim dzieckiem, będę się zajmować nieco starszymi... i to kilkunastoma :). Mam nadzieję, że szybko nasze głosy wrócą do stanu sprzed roku, bo przez tą przerwę brzmimy znacznie gorzej. Oby się nam udało!

niedziela, 4 listopada 2012

I podsumowanie dwóch tygodni

Chociaż zmiany wprowadzam sukcesywnie od dłuższego czasu, przyłożyłam się do tego dwa tygodnie temu z racji kupienia dziennika diety. Chciałabym robić podsumowania po upłynięciu 14 dni, żeby pochwalić się rezultatami bądź, w przypadku ich braku, zmotywować lub poprosić o radę.

Trochę liczb:
Dwa tygodnie temu moja waga wskazywała 57,2 kg. Wczoraj ważyłam już 54,8 kg! Różnica jest i to mnie cieszy, chociaż mam też świadomość, że ważyłam się w różnych porach dnia i to też może mieć wpływ na wynik.
BMI wynosiło więc wtedy 23,5. Teraz - 22,52.
W talii ubyło mi 2 cm. W "brzuchu", czyli na wysokości pępka i w udach bez zmian. Nie wiem, czy to realnie jest możliwe, stracić tyle w tak krótkim czasie, jednak może to być spowodowane porą mierzenia, faktem kiedy jadłam itd. Trzeba się liczyć z marginesem błędu w przypadku każdego pomiaru, mam tego świadomość. :)
Procent tłuszczu w organizmie wtedy to 32,3 % teraz 26,7 %. Chyba to jest najmniej prawdopodobne. Będę kontynuować pomiary i sprawdzać, jak się zmieniają w czasie i co na nie wpływa.

Moja muzyczna inspiracja :)

Największy sukces: to, że po każdej porażce podnosiłam się i wracałam do ustalonych reguł. I mimo upływu tak długiego czasu nie zrezygnowałam. Walczę ze swoim słomianym zapałem bardzo ostro. :)
Największa porażka: no niestety... fastfoody. Ograniczam, ale zdarzyło mi się skorzystać ze swoich posiłków poza dietowych (frytki, pizza) z wielką radością ale i dużymi wyrzutami sumienia. Najbliższe dwa tygodnie zapowiadają się jednak lepiej, Karolek obiecał mi brak proszenia o śmieciowe jedzenie a nie ukrywam, że jak on rzuca hasłem "a może frytki..." to zaraz lecimy do kuchni i momentalnie grzejemy olej :)


A dzisiaj... kolejny przepis w ramach rozszerzania kulinarnych horyzontów, pojawi się na blogu jutro - po raz pierwszy bez smażenia i dodatkowego tłuszczu i naprawdę mega smacznie :).

sobota, 3 listopada 2012

Nadziewane papryki

Potraktowałam swoje kulinarne wyzwanie bardzo poważnie - w ostatni czwartek robiłam nadziewane papryki korzystając ze starego przepisu mojej mamy (z lekką modyfikacją: zrezygnowałam z kukurydzy, dołożyłam pierś z kurczaka i ryż zrobiłam po swojemu). Wyszło bardzo smacznie!


Składniki:
4 całe papryki w różnych, dowolnych kolorach
niepełna szklanka ryżu
1 filet piersi z kurczaka
średnia cebula
10 dag sera żółtego
miseczka zielonej fasolki szparagowej (może być mrożona)
mięsna kostka rosołowa
Przyprawy: zioła prowansalskie, sól,

Przygotowanie: Papryki umyć, odciąć wieczko, wydrążyć środki. Cebulę posiekać, przesmażyć. Na patelnię wrzucić surowy ryż, smażyć aż się zarumieni, zalać dużą ilością wody (tak, na patelni. Ryż przygotowany w ten sposób jest znacznie smaczniejszy!), wrzucić kostkę rosołową, gotować ok.15 min. Pierś z kurczaka umyć, pokroić w kostkę, przyprawić ziołami i podsmażyć. Ser zetrzeć na tarce. Fasolkę ugotować w lekko osolonej wodzie do miękkości. Wszystkie składniki wymieszać w miseczce, przełożyć do papryk. Wierzch posypać serem żółtym. Piec w piekarniku w temp. 150 stopni, do momentu roztopienia sera i "zmiękczenia" papryk.


Wrażenia: Farsz pierwsza klasa :) Papryki niestety za krótko trzymałam w piekarniku i były nieco za twarde. Można je podobno lekko podgotować przed nadzianiem bądź podlać wodą już w piekarniku. Spróbuję następnym razem!

PS Dobrze smakują z keczupem... jak wszystko :)

piątek, 2 listopada 2012

Włosowa reanimacja

Nie ma co ukrywać - po ciąży moje włosy stały się tragiczne. Oklapnięte, przetłuszczające się przy skórze, suche przy końcach i do tego wypadające garściami. Mam jednak świadomość tego, że nie mogę winić jedynie zmian hormonalnych a również moje podejście do włosów. To, co im szkodziło to również:

1) Prostownica, lokówka i suszarka. Niestety, tylko po mocnym modelowaniu byłam zadowolona z ich wyglądu.
2) Mycie włosów zwykłym szamponem (nawet nie tyle zwykłym, co intensywnie niszczącym).
3) Brak systematycznego używania odżywek - jak mi się przypomniało, to coś nałożyłam. I okazało się również, że to co nakładałam, wcale włosom nie pomagało.
4) Czesanie szczotką i używanie gumek z metalowymi częściami, w tym bardzo cieniutkich. I mocne ich splatanie.

Nigdy nie poświęcałam moim włosom dostatecznej uwagi. Gdy byłam małą dziewczynką, cieszyłam się pięknymi loczkami w kolorze blond - ach, jak teraz marzy mi się taka fryzura! Później intensywnie zapuszczałam, osiągnęły one niesamowitą długość sporo za pas (niektórzy z moich znajomych pewnie jeszcze to pamiętają!), ale niestety nie pielęgnowałam ich odpowiednio. Może dlatego, że zupełnie nie wiedziałam jak :). Końcówek nie podcinałam, bo bałam się skrócenia długości. W końcu zdecydowałam sie na drastyczny krok - ścięłam włosy. Do ramion. Dużo działo się w międzyczasie, jednak nigdy nie byłam zadowolona z włosów. Zawsze chciałam mieć albo całkowicie proste albo całkowicie kręcone. A one były... takie nijakie. Tylko fale.

No cóż, doszłam do momentu, w którym zaczęłam moje fale akceptować i postanowiłam pielęgnować je w odpowiedni sposób. Przekopałam się przez wszystkie wątki na wizażu poświęcone kręconowłosym, zasięgnęłam opinii doświadczonych dziewczyn i postanowiłam zrewolucjonizować moją włosową pielęgnację :). W tym celu udałyśmy się z Melcią na zakupy (w wózku! Moja córeczka chciała leżeć w wózku!).


Przede wszystkim, zaczęłam od oczyszczenia włosów szamponem wymieszanym z sodą oczyszczoną, żeby zmyć wszystko to, co się na nich złego znajdowało. Podjęłam drastyczne kroki:
  1. Wyrzuciłam szczotkę i gumki do włosów. Kupiłam grzebień z szeroko rozstawionymi zębami, czeszę włosy tylko na mokro.
  2. Nałożyłam na siebie bezwzględny zakaz używania prostownicy, lokówki, suszarki i produktów do włosów, które zamiast je odbudowywać, niszczą.
  3. Pozwalam im schnąć naturalnie, pozostawiając je rozpuszczone. Staram się (naprawdę bardzo staram, chociaż ciężko mi to przychodzi) nie dotykać ich przez wyschnięciem. Żadnego zakładania za ucho, przekładania, ugładzania.... to chyba dla mnie najcięższy do wykonania punkt.
  4. Postawiłam na odpowiednią pielęgnację i przede wszystkim, regularność: 
Nakładam na całą noc olej co drugie mycie (oliwkę do ciała z babydream dla dzieci), rano włosy myję szamponem (babydream, również z serii dla dzieci). Doskonalę przy tym metodę kubeczkową i staram się nie podrażniać skalpu mocnym szorowaniem :). W przyszłości planuję nauczyć się myć odżywką. Nakładam odżywkę do spłukiwania (Alterra z granatem i aloesem lub Garnier z olejkiem z awokadu i masłem karite - na zmianę), po dokładnym spłukaniu chłodną wodą nakładam odżywkę bez spłukiwania (Joanna Naturia z miodem i cytryną oraz z pokrywą i zieloną herbatą - na zmianę), na końcówki do zabezpieczenia wcieram troszkę jedwabiu, który jest na zdjęciu. Wiem, że ten zawiera alkohol i może wysuszać, ale dopiero co go kupiłam i muszę jakoś zużyć. Następnie odsączam włosy w bawełnianą koszulkę, przyciskając je do głowy i jeśli muszę, stylizuję żelem (Isana, żel do stylizacji włosów mega mocny).

 Efekt zabija - mam naprawdę kręcone włosy! Dam Wam znać po dłuższym okresie stosowania jak wpłynęło to na moją fryzurę, porównamy również zdjęcia z tym, które zrobiłam jeszcze nieświadoma, co powinno się dawać włosom kręconym.

Czekam jeszcze na wcierkę z Jantar, zamówiłam w aptece, będzie do odbioru wieczorem. Mam nadzieję, że przyspieszy porost i zapobiegnie wypadaniu. :)

Co jeszcze polecacie do pielęgnacji włosów kręconych/falowanych? Jakieś "must have" dla początkującej włosomaniaczki? :)